12 lipiec - 7 sierpień 2020
Litwa - Łotwa - Etonia
Litwa
1dzień - Niedziela - 12.07.2020. – przejechane 109,23 km
Augustów – Frącki – Ogrodniki – (LITWA) – Bajoriskes – Verstaminai – Stebubiai – Simno – Gadele – nocleg pod Sventragis
Po godz. 10 ruszam z dworca PKP w Augustowie w kierunku szlaku Green Velo. Rower strasznie obciążony. Odwykłem od takiego ciężaru na rowerze. Trzeba mocno naciskać na pedały, aby się rozpędzić, a potem już leci. Duży ciężar, jaki wiozę to z pewnością zapasy jedzenia, które zrobiłem w ramach oszczędności, to za duży i za ciężki namiot, i może inne rzeczy, ale to okaże się po wyprawie. Mam namiot 3 osobowy, kupiony na wyprawy z żoną. Już po Islandii obiecywałem sobie, że go zmienię na co najmniej 1-2 kg lżejszy. Niepewne czasy trochę moje plany pokrzyżowały i znowu muszę targać taki kolos, który waży ponad 4 kg. Jeden plus to dużo miejsca. Mogę nawet siedzieć i bezpiecznie gotować w przedsionku.
Dotarłem do szlaku Green Velo. Jadę malowniczymi lasami, wzdłuż jeziora na północny wschód. Po kilkunastu kilometrach docieram do drogi nr 16. Szlak Green Velo teraz skręca na północ, a ja kieruję się tą trasą 16 w kierunku Ogrodzieńca. Pogoda się poprawiła -18 stopni, raz słońce, raz pochmurnie, idealna dla rowerzysty. W lesie ściągam długie ubranie i zakładam krótkie rękawki i spodenki. Mam przed sobą ok. 50 km do granicy. Prędkość nie zachwyca mimo tego, że droga prawie cały czas płaska. Średnio to 20 km/h, sądzę, że to ciężar roweru hamuje i niweczy moje wysiłki. Po dwóch godzinach zatrzymuję się w małej wiosce, gdzie w remizie strażackiej jest komisja wyborcza. Dzisiaj mamy wybory na prezydenta RP. Spełniam swój obywatelski obowiązek.
Blisko granicy, nad jeziorem zatrzymałem się w barze na obiad. Jem niezbyt dobrą zupę – żurek. Jakby trochę przypaloną, na dodatek smak psuł papierowy talerzyk w jakim otrzymałem posiłek. Głód jednak zwyciężył i po pół godzinie ruszam dalej. Trochę zaczęło wiać, ale nie na tyle żeby znacznie zmniejszyć prędkość. Nieprzespana noc zaczyna wpływać na moje samopoczucie. Odczuwam zmęczenie i nawet pod niewielki podjazd na granicy polsko – litewskiej ciężko naciskam na pedała.
Mam granicę. Pierwszy sprawdzian ruchu granicznego w dobie pandemii. Serce mi szybciej bije z emocji. Powoli zbliżam się do znaku LITWA. Na samej granicy pusto jak za dawnych czasów. Przejeżdżam, jednak po dwóch kilometrach widzę stojący obok drogi samochód policji i straży granicznej. I przygoda się skończyła – pomyślałem powoli zbliżając się w ich kierunku. Obserwuję zachowanie funkcjonariuszy. Uśmiechnęli się kiedy do nich dojechałem, machnęli w pozdrowieniu ręką i nie zwracali na mnie więcej uwagi. Ciężar spadł mi z serca. Pierwsza granica zdobyta – zeszło ze mnie powietrze.
Pierwsze 20 km na Litwie zrobiłem bez problemu nie licząc narastającego zmęczenia. Zauważyłem na mapie, że mam skrót do drogi, na którą planowałem wjechać. Skręcam i jadę przez wioskę. Problem z psami, które zaczęły atakować intruza za jakiego mnie wzięły. Udało się przejechać bez pogryzionych kostek, ale kilka razy musiałem zatrzymywać się próbowałem się z nimi zaprzyjaźnić – nieskutecznie i dopiero udawanie rzucanie kamieniem pomogło. Po 10 km asfaltu nagle dobra droga się skończyła. Przede mną szuter pomieszany z piaskiem. Zaczęło się. Co się rozpędziłem to za chwilę grzęzłem w piachu i pchanko. Na dodatek na szutrze nadającym się do jazdy pojawia się tarka. Nic przyjemnego jak wszystko skacze, spada z roweru, nie mówiąc co się dzieje w głowie. Na mapie ta droga oznaczona była jako jedna z głównych. No to Litwa mnie przywitała – pomyślałem sapiąc z wysiłku, kiedy pod stromą górę pcham ciężki rower, który grzązł w piachu. Na liczniku już przejechane 90 km. Brak snu dawał o sobie znać coraz bardziej. Odpoczywałem coraz częściej posilając się polskimi batonikami. Ok godz. 18 postanowiłem szukać miejsca do spania. Miałem dosyć dzisiejszego dnia. Docieram nareszcie do asfaltu. To droga nr 181. Teraz jadę na północ. Mam już ponad 100 km na liczniku. W oddali przed sobą widzę „sakwiarza”. Za zakrętem zatrzymał się na przystanku autobusowym. Mijam go z pozdrowieniem. Po kilku kilometrach dogania mnie i zagaduje. To Niemiec z Bremen, który jedzie do Kłajpedy na prom do Szwecji. Próbujemy rozmawiać. Nie idzie nam to dobrze, ale dogadujemy się co do noclegu. On też już planuje zatrzymanie się. Skręcamy w kierunku niewielkiego zagajnika oddalonego ok. 400 m od drogi. Jest miejsce. Rozbijamy się, robimy sobie kolację. Niemiec opowiadał o wrażeniach z Polski, którą przejechał z zachodu na wschód. Po ósmej wytłumaczyłem mu, że nie spałem całą noc i muszę iść odpocząć. W nogach mam dzisiaj prawie 110 km i to po nieprzespanej nocy. Mam wrażenie, że moje ciało jest całe obolałe.
2 dzień - Poniedziałek - 13.07.2020. – przejechane 113,57 km
Nocleg pod Sventragis – Iglianka – Stuomenai – Śinkaviskis – Kupriai – Padreciaż – Godlewo – Kowno – Vośkoniai – Wędziagoła - Kiejdany
Jak tylko położyłem głowę na dmuchanej poduszce straciłem kontakt z rzeczywistością do samego rana. Po siódmej obudził mnie lekki hałas. Kiedy wyjrzałem z namiotu Niemca już nie było. Zobaczyłem go w oddali. Stał na polnej drodze, którą tutaj dojechaliśmy, ale po chwili ruszył. Więcej go nie spotkałem.
Ruszyłem ok. 8, po śniadaniu i toalecie. Ustawiłem nawigację na Kowno. Początkowo droga nr 181 była całkiem znośna. Nawigacja jednak poprowadziła mnie znowu po polnych drogach. Ponownie piach, pchanie roweru i liczne górki. Droga strasznie się ślimaczyła. Dotarłem w końcu do asfaltu. To droga A5, niby autostrada, ale oprócz większego ruchu, niczym nie przypominała autostrady. W Polsce tak wygląda droga wojewódzka, po której można jechać rowerem. Jadę nią, 10 km i stop. Jest zakaz jazdy rowerem przy wjeździe na wiadukt, zakląłem w duchu. Nie mogli postawić wcześniej znaku? Muszę wrócić 2 km i bocznymi (polnymi) drogami dojechać do miasta.
Rogatki Kowna mijam po godz. 13. To duże miasto. Po kilku kilometrach ładnymi ścieżkami rowerowymi docieram do centrum. Zwiedzam centrum, znalazłem ulicę i dom Adama Mickiewicza. Niewielki, drewniany, pomalowany na niebieski kolor z farbą w wielu miejscach odpadającą. Tabliczka na domie opisuje, że tutaj mieszkał Mickiewicz. Nie zwiedza się go. Miasto jest bardzo ładne. Trochę odpocząłem w parku, gdzie postawione jest wiele pomników jakiś litewskich bohaterów. Chciałem odwiedzić katedrę w centrum, ale była zamknięta. Po południu ruszam w kierunku drogi nr 222. Wyjazd z Kowna jest tragiczny. Droga o nachyleniu 7% i to na odcinku kilku kilometrów. Trochę jadę, trochę pcham. Samochody też ciężko jadą na wzgórze. Za to kiedy dotarłem na szczyt miałem piękny widok na całe miasto. Po dłuższym odpoczynku na obrzeżach miasta wstępuje do Lidla. Kupuję 2 butelki wody, dwa jabłka, napój pomarańczowy za całe 1,25 €. I po co targałem zapasy z Polski? Ceny przyjemnie nie zaskoczyły.
Kolejne 27 km trasy nr 222 to ciągłe zjazdy i podjazdy. Kiedy skręcam w drogę szutrową odczuwałem w nogach już przejechane 100 km. Przejeżdżam teraz nad autostradą A8. Tutaj nie można jechać rowerem. Po 5 km szutru jadę teraz równolegle do A8 w kierunku Kiejdan. Mam ku mojej radości znowu asfalt. Kolejne 5 km i widzę miasto. Jest już prawie godz. 19. Czas na odpoczynek. Nie jadę do centrum miasta. Skręcam w drogę nr 144 i szukam miejsca do spania. Po kilku kilometrach widzę na wzgórzu lasek. Zostawiam rower przy drodze i szukam miejsca. Znalazłem w niewielkim zagajniku, nad rzeką. W oddali słychać szum centrum miasta - samochody, kolej, odgłosy psów, ale mimo tego zostaję. Jedynym mankamentem były komary i kleszcze, które trzy zabiłem maszerujące po moich nogach do góry. Bros pomógł. Rozbijam się i robię obiadokolację. Nareszcie coś ciepłego w ustach. Mój organizm jeszcze cierpi z wysiłku jaki wkładam, aby poruszać się z ciężarem na bagażniku. Po 113 km z obolałymi nogami i ogólnym zmęczeniem rzuciłem się na materac mimo tego, że jest dopiero godz. 21.
3 dzień - Wtorek - 14.07.2020. – przejechane 108,83 km
Kiejdany – Januszewo – Dontów – Bokśtai – Skemiai – Bejsagoła -Svedów – Rozalin – Pokroje – nocleg w okolicach Kolpokoi.
W nocy przyszedł do mnie dzik, a może dziki. Poznałem zwierzę po charakterystycznym kwiczeniu. Pochodził koło namiotu i poszedł. Nie reagowałem. Ranek był ciepły. Po śniadaniu ruszam. Zanim doszedłem do drogi, miałem całe buty i nogi po kolana mokre od rosy. Ruszam drogą nr 144 na północ w kierunku granicy z Łatwą. Ruch w miarę czasu wzrastał. Jadę tak przez 56 km. Tiry dokuczają najbardziej, a jest ich coraz więcej. Docieram do drogi A9. Niby autostrada, ale nie wygląda na nią. Zatrzymuję się przy sklepie w miejscowości Svedów. Czas na drugie śniadanie. Dzisiaj jogurcik i bułeczka, do tego jabłko. Podczas posiłku miałem styczność z tutejszymi menelami. Uczepił się mnie i dosyć długo domagał się chyba pieniędzy, nie rozumiałem go za wiele. Jakoś udało mi się go pozbyć, ale zaraz podszedł kolejny Litwin. Ten był bardzo przyjemny. Rozmawialiśmy o rowerze, wyprawach, o tym co warto zobaczyć na Litwie. On też lubi jeździć, ale nie ma odwagi jechać daleko, poza swój kraj. Za to zwiedził na rowerze większość Litwy.
Drogą A9 jadę tylko 6 km i tak za długo, straszny ruch. Skręcam na północ w kierunku Rozalina. Teraz spokojniej. Nie ma przede wszystkim tirów. Mijam dwóch odpoczywających „sakwiarzy” chyba tutejszych. Macham im przyjaźnie. Czuję już kilometry w nogach. Jest dopiero godz. 17.30, ale postanawiam szukać miejsca na odpoczynek. Na liczniku już 107 km. W oddali widzę lasek, do którego wiedzie polna droga. Skręcam. Droga wiedzie do jakiegoś gospodarstwa rolnego, ale też skręca w stronę lasu niewielką ścieżką. Jadę nią i po 300 m jestem wśród drzew na niewielkiej polanie. Idealne miejsce, niedaleko gospodarstwa, ale na razie jest cicho. Dzisiaj kąpiel – mycie całego ciała w dwóch litrach wody – można. Obfita obiadokolacja – makaron z sosem, mięsną konserwą i dłuższy odpoczynek. Należy mi się. Jestem niedaleko już granicy z Łotwą jutro powinienem opuścić Litwę. Zerkam na mapę i znowu pojawiło się uczucie niepewności i strachu. Mam nadzieję, że można ją przekroczyć bez problemu. Przy okazji uświadomiłem sobie, że nie wiem co się dzieje na świecie, czy granice są otwarte? Czy pandemia postępuje? A może wygasa?
ŁOTWA
4 dzień - Środa - 15.07.2020. – przejechane 146,48 km
Okolice Kolpokoi – Linkow – Lauksodis – Żajmele – (ŁOTWA) – Adżumi – Isliće – Ritausmas – Bauska – Iecava – Ryga – okolice Upmalas (za Rygą)
Czwarty dzień podróży. W nocy często się budziłem. Wstałem ostatecznie po godz. 7. Namiot był cały mokry, a wokoło okropna rosa. Czekałem na słońce, które powoli wychylało się za drzew. Ruszyłem dopiero po godz. 9, kiedy namiot trochę przesechł. Pojawia mi się drętwienie rąk od kierownicy. Mam nadzieję, że to przejdzie, ale mimo tego koryguję chwyty na kierownicy. Co chwilę zmieniam trzymanie i zastanawiam się co może być tego przyczyną.
Po dwóch godzinach ciągłej jazdy docieram do granicy z Łotwą. Znowu wkrada się do głowy poczucie niepewności. Na szczęście było spokojnie, ani jednego „stróża granicznego”. Tylko znak informacyjny, że jestem na Łotwie. Ponownie odetchnąłem z ulgą.
Po ok. 20 km jazdy nowiutką drogą, którą jeszcze drogowcy wykańczali, docieram do ładnej miejscowości Bauska. Zatrzymałem się na zamku, który zobaczyłem po lewej stronie, nad rzeką, tuż przy wjeździe do miasta. Był w remoncie i zaczyna wyglądać na ciekawy obiekt. Z tego co przeczytałem to XV wieczny obiekt. Wszedłem na dziedziniec, obszedłem go dookoła. Jeszcze dużo czasu upłynie zanim go będzie można w pełni zwiedzać.
Przejeżdżam przez ładny rynek miasta, gdzie centralną budowlą jest ratusz, ale jadę dalej. Wjeżdżam na drogę nr A1, straszny ruch. Prowadzi ona prosto do Rygi, mojego celu. Przede mną 67 km do stolicy. Jadę pasem awaryjnym, a tiry strasznie szaleją. Mam wrażenie, że specjalnie jadą blisko mnie, żeby obrzydzić mi jazdę po ruchliwej drodze. Zatrzymałem się na odpoczynek na przystanku autobusowym. Wkładam do uszu słuchawki, żeby przytłumić trochę hałas samochodów. Kiedy ponownie ruszyłem, minął mnie z dużą prędkością tir i tuż przede mną, jakieś 50 m nagle wystrzał opony. Pierwszy raz coś takiego widziałem. Huk był okropny. Kawałki opony, nadkola i jakieś metale z ogromną siłą poleciały kilkadziesiąt metrów w kierunku lasku przez który przejeżdżaliśmy. Przeraziłem się hamując odruchowo. Ciężarówka przez chwilę tańczyła po drodze, ale udało się jej zatrzymać kilkaset metrów dalej. Co by było jakbym minutę wcześniej ruszył? Mogłem być przypadkową ofiarą tej awarii. Strach w oczach.
Nie spodziewałem się, że dzisiaj będę w Rydze. Kiedy zatrzymałem się w centrum miasta miałem na liczniku 114 km. Zwiedzam stare miasto. Zaczynam od placu ratuszowego, gdzie stoi jeden z ciekawszych domów Bractwa Czarnogłowych. Przypominam sobie miejsca, które już raz odwiedziłem. Jadę kamienistymi uliczkami, aby dotrzeć do Katedry, gdzie jest pomnik czterech muzyków. Chcę zrobić sobie selfie, aby wysłać żonie. Zwiedziłem jeszcze starodawne ryneczki z bardzo ciekawymi kamieniczkami, zamek, który jest siedzibą Prezydenta i odpocząłem w jednej z kawiarenek wąskich uliczkach centrum. Próbowałem przy okazji znaleźć tani nocleg, ale nie udało mi się, ceny mnie przerażały. Pozwoliłem sobie też na szaleństwo, na hamburgera z frytkami i colą za całe 5,60 €, to na obiad.
Po dwóch godzinach spacerowania po mieście z ciężkim rowerem, który skakał po kamienistym bruku centrum miasta, postanawiam jechać dalej z nadzieją, że znajdę coś do spania na rogatkach miasta. Owszem mijam hotele, motele, ale widnieją na nich 3-4 gwiazdki. Przy jednym zatrzymuję się, ale kiedy zobaczyłem ceny (60-80 €) jadę dalej. Po 10 km jazdy, ładną ścieżką rowerową wzdłuż drogi nr A1, widzę motel, który nie wyglądał na atrakcyjny. Zatrzymuję się. Tuż obok wejścia kilku chłopców o ciemniejszej karnacji naprawia stary motocykl. Z obawą zostawiam rower przed wejściem do motelu. Cena też mnie zszokowała – 45 € za noc i to po negocjacji. Szybko przeliczyłem co mogę sobie kupić za ponad 180zł. Jadę dalej, przecież to 3 dni wyżywienia i to dobrego. Mam już dzisiejszego dnia 140 km na liczniku. Jest nareszcie koniec zabudowań wokoło stolicy Łotwy. Zaczyna się wzdłuż drogi las. Skręcam w pierwszą napotkaną polną drogę. Wiedzie ona do kolejnej miejscowości, ale jest też ścieżka do lasu. Zaszywam się między drzewami jadąc ścieżką kilkadziesiąt metrów. W oddali słychać ruch na drodze, szczekanie psów, ale było to do przeżycia. Najgorsze były natomiast komary. Jak tylko się zatrzymałem przystąpiły do frontalnego ataku. Musiałem założyć na głowę moskitierę, gdyż nawet bros nie pomagał. Szybka kolacja, skromna toaleta i w końcu upragniona, dmuchana poduszka pod głową. Przejechałem dzisiaj prawie 147 km. Na razie rekord wyprawy.
ESTONIA
5 dzień - Czwartek - 16.07.2020. – przejechane 97,47 km
Okolice Upmalas – Lilaste – Pabażi – Jelgavkrasti – Vitrupe – Svetciems – Ainażi – (ESTONIA) – okolice Orajoe.
Znowu budziłem się w nocy bardzo często, a nie miałem żadnych powodów do niepokoju. Zastanawiałem się czy to ze zmęczenia, czy z niewygody? Jednak wstałem wyspany, wypoczęty, gotowy do stawienia kolejnym kilometrom czoła. Namiot ponownie cały mokry od rosy. Śpię z zasuniętą w namiocie moskitierą, więc żaden komar mi nie przeszkadzał. Tak też zjadłem śniadanie i jak zwykle po godz. 9 ruszam na północ w stronę morza bałtyckiego. Pogoda zapowiadała się na bardzo dobrą. Trochę dokucza mi spieczony słońcem poprzedniego dnia pasek na udach. Krótkie spodenki musiały mi się podnieść do góry nogi i odsłoniły „białe” części ciała. Jadę wzdłuż wybrzeża zatoki ryskiej. Rozbolała mnie głowa i postęp bólu był tak szybki, że musiałem zażyć tabletkę. Czyżby słońce? Tabletka pomogła, ale za to jakby mnie osłabiła. Mimo, że trasa nie jest wymagająca, raczej płaska, to jedzie mi się ciężko. Do granicy z Estonią mam jeszcze 85 km. Często się zatrzymuję. Przeszkadza też wiatr, który wieje dzisiaj prosto w oczy od morza. Prędkość tym samym spadła do 16-8 km/h. Droga wiedzie ruchliwą trasą A1, ale jest dużo obok niej ścieżek rowerowych lub bocznych, równoległych dróg, którymi jadę. Nie jest źle. Zatrzymuję się na dłużej nad samym morzem. Na plaży mało ludzi, ale są i zażywają kąpieli słonecznych. Przez pół godziny upajam się ciepełkiem jednak stroniąc od bezpośredniego słońca, którego mam dosyć na dzisiaj. Morze jest spokojne, prawie nie ma fali. Plaża wąska, piaszczysta, ale wejście do wody już kamieniste. Nie dziwię się, że nikt się tutaj nie kąpie.
Jadę drogą, która wiedzie wzdłuż ruchliwej trasy A1. Tutaj prawie nie ma aut. Jedzie się super. 20 km przed granicą z Estonią coś w końcu jem. Bardzo późne drugie śniadanie – jogurt z bułeczką i mały bananek. Całe 1,25 € wydane w małym sklepie. Po kolejnych kilometrach jestem w Ainażi ostatniej miejscowości przed granicą. Robię zakupy w markecie. Dzisiaj zaszaleję. Kupiłem sobie 4 ziemniaki, ogórek i colę. Będzie pyszna obiadokolacja, gdyż zamierzałem do tego dołożyć na ciepło konserwę mięsną wiezioną z Polski.
Jest granica. Obserwuję czy nie ma jakiś pograniczników. Znowu dusza na ramieniu. Nie wiem jaka jest sytuacja epidemiczna w Estonii. Od prawie tygodnia nie słucham i nie czytam wiadomości. Postanowiłem, że przed kolejną granicą zainteresuję się tym co się dzieje na świecie. Na szczęście znowu było pusto. Łotwę zrobiłem w dwa dni.
20 km za granicą zatrzymałem się na darmowym kempingu tuż nad morzem. Z wyposażenia była tylko toaleta, ale bez wody. Dobre i to. Na kempingu jest kilka namiotów i kilka kamperów. Rozbijam namiot. Wieje i nie chce mi się iść na plażę. Robię pyszny obiad, prawie domowy. Kilka osób podchodzi i pyta skąd jadę, dokąd jadę. Zawsze spotykałem się z życzliwością i podziwem. Ok godz. 21 jednak poszedłem nad morze. Umyłem sobie nogi w morzu. Taka mini toaleta.
6 dzień - Piątek - 17.07.2020. – przejechane 116,96 km
Okolice Orajoe – Kabli – Tahkuranna – Reiu – Raekula – Parnawa – Sauga – Paardu - Haimere.
Wstałem jako pierwszy na kempingu. Jednak zanim zjadłem śniadanie, to zaczął się już mały ruch. Była 8:30 kiedy ruszyłem na dalsze zdobywanie Estonii. Jadę równoległą drogą do trasy nr 4. W oddali słyszę duży ruch na tej drodze. Pojawił się znak szlaku rowerowego Euro Velo 10 (R-10) prowadzącego dookoła Bałtyku. Jadę nim. Prowadzi przez urokliwe miejscowości turystyczne na morzem. Sielanka kończy się po 20 km. Teraz muszę wjechać na drogę nr 4. Jest duży pas awaryjny, ale i tak szalejące tiry dają mi przez kolejne 10 km popalić. Podmuch jaki zostawiają podczas wyprzedzania jest tak silny, że trzeba mocno trzymać kierownicę. Drętwienie rąk, a szczególnie lewej dłoni mi nie minęło, a wręcz przeciwnie nasila się. Kiedy mogę to trzymam kierownicę tylko prawą ręką, ale na drodze nr 4 nie mogłem. Dobrze, że ok 10 km przed Parnawą pojawiła się znowu ścieżka R-10 prowadząca obok ruchliwej trasy.
Parnawa jest ostatnim miastem w Estonii położonym nad zatoką Ryską. To typowe, bardzo urokliwe, turystyczne miasto. Jest tu port, ładne, duże stare miasto, które zwiedziłem poruszając się po wąskich, ładnych uliczkach zastawionych kawiarenkami pod parasolami lub namiotami. Nie ma tu wiele zabytków. Kościół, cerkiew i typowe dla nadmorskich miejscowości drewniane, niskie zabudowania. Widać, że była to kiedyś typowa rybacka miejscowość. Na obrzeżach miasto zmienia się w nowoczesne miasto z licznymi dużym blokami, centrami handlowymi, firmami usługowymi i produkcyjnymi. Skorzystałem tam z MacDonalda. Raz na jakiś czas należało mi się szaleństwo za całe 6,50 €. Dobrocią MacDonaldów są toalety z ciepłą wodą. Zrobiłem sobie pierwsze pranie. Skarpetki, majtki i koszulki wylądowały na bagażach do suszenia. Oczywiście wszystko się nie mieściło, ale zanim dotarłem do noclegu większość miałem suche. Wiatr, słońce robią swoje. W pobliskim markecie kupiłem za 5,30 € zapasowy kartusz gazowy do kuchenki. Codziennie gotuję i trzeba być przygotowanym na niespodzianki.
10 km za Parnawą ścieżka rowerowa się kończy. Znowu muszę jechać poboczem ruchliwej drogi nr 4. Mam przejechane 80 km. Nogi są OK ale coraz bardziej mi dokucza drętwienie lewej ręki. Próbowałem zmienić ponownie ustawienie chwytów, ale nic nie pomogło. Przednie koło jest ciężkie, gdyż mam na nim sakwy i muszę stale mocno trzymać kierownicę. Staram się jak najczęściej odciążać lewą rękę, ale nic nie pomaga.
Jadę idealnie na północ. Strzeliła na liczniku 100. Kończy mi się woda, a przez dłuższy czas już nie mijam miejscowości ze sklepem. W końcu na 110 kilometrze mam restaurację. Tam kupuję wodę do picia, a w toalecie biorę wodę do kąpieli. Po kolejnych 6 km zjeżdżam w las. Po chwili znalazłem ciekawą miejscówkę, gdzie się rozbijam. Robię kąpiel całego ciała. Stoję jak mnie Pan Bóg stworzył w środku lasu i rozkoszuję się chłodną wodą polewaną na moje rozgrzane ciało. Coś pięknego. Zużyłem ponad 5 litrów wody – ale to było cudowne szaleństwo. Na obiadokolację gotuję risotto z borowikami i kaszą kupioną w Rossmanie jeszcze w Polsce. „Dupy nie urywa”, ale zjadłem. Wiem, że takie coś więcej nie kupię. Jeszcze herbatka i idę spać. Muszę kupić sobie płyn do naczyń, tego mi brak.
Leżę w namiocie i obserwuję dzielnego pająka, który pojawił się na suficie namiotu. Wisi i walczy z muchami. Złapał na swoją sieć aż dwie. Otoczył je siecią i teraz chyba zajada swoją zdobycz. Za jego dzielność postanowiłem, jak skończy posiłek, wypuścić go wolno do lasu. Ot taka kilkunastominutowa „rozrywa” w samotnej wyprawie.
Do Tallina zostało mi 70 km. Jutro powinienem opuścić Estonię. Pytanie, czy będę mógł wjechać do Finlandii? Sprawdziłem w internecie, ale nic się nie zmieniło w komunikatach Polskiego MSZ. Pisało, że Polacy mogą wjeżdżać tylko w określonym celu. Ja nie spełniałem żadnego.
Późno w nocy jakiś wariat bez tłumika jeździł motorem po lesie. Nie dawał mi spać do północy.